~ ~ ~
Gdzieś w małej, brudnej wiosce, gdzie każdy znał każdego,
mieszkałam ja. Ja, czyli kto? Byłam kimś, kogo znała każda dziecięca buzia. Na
mój widok na tych pucowatych buźkach pojawiała się radość, dzieciaki zasiadały
i wpatrywały się we mnie z zapartym tchem. Bo opowiadałam im wszystko to, czego
chciały.
Byłam marionetką.
Byłam marionetką.
KRÓTKA HISTORIA DREWNIANEJ MARIONETKI
„Urodziłam się” bardzo, bardzo dawno temu. Mój pierwszy
właściciel, bardzo dobry stolarz, dokładnie wyrzeźbił każdą część mojego
malutkiego ciała, poskładał i przymocował do siebie, aby każdy ruch był płynny,
bez przeszkód. Włożył w ten malutki kawałek drewienka tyle serca i miłości, że
pokochałam tego człowieka od razu. To on pokazał mi cały warsztat. Wieczorami natomiast
towarzyszyłam jego małżonce w występach jej malutkiego teatrzyku. Grałam królewny,
o których serce walczyli dzielni rycerze; małe dziewczynki, które przeżywały
wspaniałe przygody, poznając i ucząc się wiele; zdarzały się też role
czarownic, które dzięki miłości zmieniały się w dobre wróżki. Przez długi czas
widziałam co zachód słońca roześmiane twarze dzieci, które z zapartym tchem
śledziły toczącą się historię, a na samym końcu głośno klaskały i śpiewały na
podziękowanie. Jednak za dnia poznawałam dokładniej całą wioskę. A to dzięki
córce pana ojca – uroczej dziewczynce,
która zabierała mnie wszędzie gdzie tylko chodziła. Opowiadała o mieszkańcach,
swoich przyjaciołach w szkole, a siedząc
w pokoju do późnych godzin zwierzała mi się ze swych sekretów. Byłyśmy
nierozłączne.
Ale nie wszystko, co piękne, trwa wiecznie.
Mojej rodzinie nie powodziło się dobrze. Jeszcze gdy pani
matka żyła wszystko jakoś funkcjonowało. Jednak niedługo po moich trzecich
„urodzinach” poczuła się bardzo źle, zabrano ją jak najszybciej do szpitala.
Niestety, zmarła. I od tego czasu zaczęły się problemy. Do warsztatu
przychodziło już mniej klientów, bo pan ojciec miał już swoje lata i trzeba
było trochę czekać aż skończy wszystko – co nie świadczyło o tym, że jakość
spadła. Dziewczynką zaopiekowała się więc ciotka, gdyż bała się, że pan nie da
rady się nią odpowiednio zająć. Poszłam wraz z małą do nowego miejsca. Jakież
ono było ogromne! Nasz poprzedni dom był jednopiętrowy, ten natomiast miał
drugie piętro i strych. Jakie my byłyśmy z panienką podekscytowane, w końcu
tyle nowych miejsc do obejrzenia! Zaczęłyśmy jeszcze tego samego dnia,
poszukując niezwykłych kryjówek, tajemniczych miejsc. Zaczynałyśmy od samego dołu,
chowając się pod schodami, a wraz z mijającym czasem penetrowałyśmy zakamarki
domu znajdujące się coraz wyżej i wyżej. Miałyśmy naszą ulubioną kryjówkę,
mieszczącą się w przestrzeni pod schodami. Jeżeli podeszło się wystarczająco
blisko ściany na końcu, można było usłyszeć rozmowy służących z ich pokoju.
Aż pewnego dnia, może rok po naszym wprowadzeniu się,
panienka wzięła mnie i przeszłyśmy korytarzem na sam jego koniec. Patrzyłam z
rosnącą radością, jak powoli zbliżamy się do schodów, które prowadziły do
ostatniego, najwyższego, poziomu domu – strychu. Moja właścicielka spojrzała na
mnie z uśmiechem, widziałam w jej niebieskich oczach tą samą rosnącą ciekawość,
która była i we mnie.
- Chodźmy zobaczyć, co tam jest – rzekła i zaczęła wchodzić
wraz ze mną po schodach.
Po chwili dotarłyśmy na samą górę, patrząc na drzwi wykonane
z ciemnego drewna. Panienka cichutko nacisnęła klamkę, nie wydała ona z siebie
nawet najmniejszego dźwięku. Na paluszkach dziewczynka weszła do środka,
przymykając za sobą drzwi.
W środku nie było ciemno, jak myślałam do tej pory. Przez dachowe
okna wpadało przyćmione światło, nadając przedmiotom tutaj będącym niezwykły
wygląd. Pochłaniałam wszystko, co widziałam, z zapartym tchem. Zakurzone i
wielkie lustro w ozdobnej ramie, wypchany wilk szczerzący kły, czy też bujany
fotel z wyblakłym kocem – te i inne przedmioty odkrywałyśmy w ciągu naszej
ekspedycji. Znalazłyśmy sobie wygodne miejsce, do którego zniosłyśmy kilka
starych albumów, rozsiadłyśmy się i zaczęłyśmy przeglądać czarno-białe
fotografie.
Nie jestem w stanie powiedzieć, jak wiele czasu tam
siedziałyśmy. Przerwało nam dopiero otwieranie drzwi i czyjeś kroki. Panienka podniosła
głowę znad fotografii, którą akurat trzymała w rękach, i chwyciła mnie w
objęcia. Usłyszałyśmy głosy co najmniej dwóch osób, które tutaj weszły. Dziewczynka
rozejrzała się i na kolanach pociągnęła za sobą pod wiekowe biurko. Było częściowo
przykryte jakimś starym kawałkiem grubego materiału, więc stanowiło idealną
osłonę przed ujrzeniem. Niczym myszy pod miotłą siedziałyśmy i wsłuchiwałyśmy
się. Postacie, które tu weszły, o coś się sprzeczały. Nie potrafiłam wychwycić
poszczególnych słów, jednak skądś znałam te głosy. Nie mogłam tylko zrozumieć,
co mi w nich nie pasuje. Po chwili głosu nagle umilkły, pojawiły się jednak
inne dźwięki, jakby jęki i pomruki. Kroki rozległy się nieco na prawo od nas,
po czym rozległ się odgłos upadania. Z tego, co pamiętałam, był tam stary
materac, częściowo wypełniony powietrzem. Ludzie właśnie na nim musieli
wylądować. Odgłosy, jakie wydawali, były głośniejsze, oddychali szybko. Coś uderzyło
w zasłonę, panienka cofnęła się troszkę. Jednak nic się nie stało, nikt do nas
nie podszedł. Jednak jęki przybrały na sile, pogłębiło się też sapanie drugiej
osoby. Ale nie podobało mi się to, jakiś kawałek układanki nie pasował. Zauważyłam,
że moja pani też nad czymś się zastanawia, marszczyła lekko swoje jasne brwi. Wzięła
mnie do ręki, podeszła bliżej naszej zasłony i delikatnie ją odsunęła,
wysuwając mnie nieco za nią, bym widziała to co ona.
Zdecydowanie nie powinnyśmy tego zobaczyć.
Nie trzeba wiele wyjaśniać, w jakiej pozycji leżała para na
materacu. Mężczyzna opierał się nad kobietą, ta oplatała go nogami w biodrach,
a rękami wczepiała się w jego plecy. To ona jęczała, podczas gdy jej partner
robił to, do czego został stworzony. Nieobca była mi wiedza o cielesnym
zbliżeniu dwojga ludzi, ale nigdy nie byłam tego osobiście świadkiem. I chyba
nie było mi to potrzebne. Myślałam, że za chwilę znowu się ukryjemy, ale
panienka mocno mnie trzymała i nie chowała się. Nie widziałam jej twarzy, ale
po silne uścisku zaczęłam się martwić, co się stało. W tym momencie kobieta na
materacu odwróciła się do nas twarzą, z przymkniętymi oczami. Teraz wiedziałam,
co mi nie pasowało.
- Mama.
Kobieta momentalnie uniosła powieki i spojrzała na nas z
ogromnym zaskoczeniem. Ale pewnie było ono mniejsze niż panienki. Gdy przyniesiono
wiadomość, że pani matka nie żyje, miała osiem lat i ciężko to przeżyła. Teraz,
po kilku latach, nagle okazuje się, że jednak żyła w błędzie, jej matka ma się
całkiem dobrze. Poczułam, jak na moje złote włosy spada coś mokrego i spływa po
mojej twarzy. To był drugi raz, gdy moja pani płakała. Pierwszy był właśnie
wtedy, gdy utraciła matkę. A teraz okazało się, że cierpiała nadaremno.
- Moja malutka… - Pani matka sięgnęła do bluzki i
przysłoniła nią swoje ciało. W tym momencie także jej towarzysz się odwrócił. Z
ust panienki wydobył się cichy okrzyk na widok wujka, tego przemiłego
człowieka, który starał się być dla niej niczym ojciec. Teraz nie wyglądał na
zadowolonego, wręcz przeciwnie. Założył szybkim ruchem spodnie i dźwignął się
na nogi. Dziewczynka ścisnęła mnie mocniej, po czym szybko niczym królik wstała
i zaczęła biec. Usłyszałam okrzyki za nami i ciężkie kroki. Poczułam, że
biegniemy szybciej, ale wiedziałam, że nie zdążymy uciec. Panienka była szybka,
ale nie miała tyle siły, by uciec. Mężczyzna dopadł ją, przewrócił i przeturlał
się z nami po podłodze. Poczułam, że ręka panienki znika z mojego drewnianego
ciała, upadłam więc na zakurzoną podłogę, twarzą do niej. Nie widziałam, co się
działo. Nie słyszałam wyraźnie, nie rozumiałam krzyków wypowiadanych przez pana
wujka. Obok dobiegł mnie tupot nóg, domyśliłam się, że to pani matka do nich
podbiega. Zaczęła coś mówić, w innym języku, którego nie znałam. Na chwilę
zapadła cisza. A po niej strych wypełnił krzyk panienki. Chciałam jej pomóc. Być
przy niej, ochronić ją. W końcu to moja pani. Ale nie mogłam się ruszyć. Bez niej
nie byłam niczym więcej, niż drewnianą zabawką.
Wtedy zrozumiałam, że bez niej jestem nikim.
Jej krzyk nie trwał długo, niemal natychmiast umilkł, może
zasłoniono jej usta, by nie było nic słychać. W każdym razie zapadła ponownie
cisza. Tym razem żaden ludzki odgłos jej nie przerwał. Usłyszałam jedynie, jak
ktoś podchodzi i bierze mnie w ręce. Poznałam ten dotyk, przecież tyle razy te
same dłonie trzymały mnie i tworzyły postacie do swoich historyjek. Pani matka
wyglądała prawie tak samo, jak wtedy, gdy ją ostatni raz widziałam, miała tylko
trochę więcej zmarszczek wokół oczu. Ale na twarzy malował się niezachwiany
spokój. Jakby nic się nie stało. Usadziła mnie na podłodze, naprzeciwko panienki,
po czym odeszła. A ja patrzyłam na swoją panią, leżącą w szkarłatnej kałuży jej
własnej krwi. Dostrzegłam miejsce, z którego wypływała: niczym czerwony kwiat
wykwitła na niebieskiej bluzeczce plama, z której sączył się płyn. Pierś dziewczynki
jeszcze się unosiła, ale ledwie widocznie. Zanim tamta dwójka wyszła, coś do
siebie powiedzieli bardzo cichutko. Potem rozległ się trzask zamykanych drzwi i
nastała cisza.
W powietrzu czuć było zapach dymu.
A więc tak chcą się pozbyć jedynego świadka, pomyślałam,
patrząc na dziewczynkę. Spalą nie tylko nas, ale i cały dom. Wujek uzna to za
nieszczęśliwy wypadek, że panienka musiała przypadkowo wzniecić ogień. Nie będą
wyprawiać pogrzebu, bo nie będzie zwłok. Wszystko pochłonie ogień. Płomienie były
coraz bliżej nas. Moja biała sukienka była zabarwiona krwią. Panienka otworzyła
oczy. Jej wzrok skupił się na mojej postaci, na delikatnych ustach pojawił się
nikły uśmiech.
- To… będzie… nasz… sekret… - wyszeptała.
Ogień był wokół nas.
Byłyśmy same.
Tak.
To będzie nasz sekret.
Na wieki.